sobota, 21 listopada 2009

Prawdziwy Dziki Zachód!

Po raz kolejny okazało się, że Wróżka Benia z którą współpracujemy od jakiegoś czasu jest po prostu rewelacyjna. O ile pierwsza część przepowiedni, dotycząca rogali była przewidywalna nawet dla zwykłych śmiertelników, to jej druga część, ta o „bani do rana” pokazała prawdziwą moc Beni.

Niespodziewanie otrzymaliśmy bowiem zaproszenie na imprezę, o jakiej marzyliśmy od dawna. Nie było to co prawda typowe weselicho o jakim rozprawiamy przynajmniej raz w tygodniu, jednocześnie kombinując kto tu mógłby się hajtnąć, ale w/w balanga dawała nadzieję na namiastkę upragnionego wesela. Sobotniego wieczoru, zgodnie z wcześniej otrzymanymi wskazówkami znaleźliśmy się w okolicy ulicy Fashionowej na Starołęce. Szybko odnaleźliśmy właściwy autobus (co szczerze mówiąc wcale nie było aż tak trudne) i niezwłocznie zapakowaliśmy się doń. Po chwili spędzonej na pokładzie tegoż wehikułu, zgodnie ze słowami „po kapeluszach ich poznacie”, zorientowaliśmy się, że jadą z nami praktycznie sami „bibowicze” :) Podróż do Wiórka (skąd ta Benia i to wiedziała??) trwała niespełna piętnaście minut.

Po dotarciu na miejsce i zorientowaniu mapy (jako klasa geograficzna czuliśmy się odpowiedzialni za resztę imprezowiczów) ruszyliśmy do… sklepu o jakże chwytliwej nazwie „Rondo”. Naszą uwagę przykuła figura Jezusa, znajdująca się tuż przed wejściem do owego sklepu monopolowego. Po raz kolejny przekonaliśmy się, że pijanego Pan Bóg strzeże :). Po sfinalizowaniu transakcji kupna-sprzedaży niezbędnych produktów (profil ekonomiczny :)) wyruszyliśmy w dalszą podróż. Nasi dotychczasowi towarzysze (pozdrawiamy klasę III E) porzucili nas na pastwę losu w ciemnym, a co za tym idzie, bardzo niebezpiecznym miejscu. Szybko jednak wyszło na jaw, że dzięki znajomości geografii oraz odrobinie szczęścia to właśnie my dotarliśmy pierwsi do celu naszej sobotniej podróży :)

Już od progu powitała nas Gospodyni Imprezy, której to złożyliśmy najlepsze życzenia z okazji wkroczenia w dorosły świat, co patrząc na nas, nie oznacza wcale końca dzieciństwa :P Niemniej jednak, jak Cysio słusznie zauważył, kolagen powoli zaczyna zanikać :). Rozsiedliśmy się wygodnie i oczekiwaliśmy przyjścia naszych ex-towarzyszy podróży. Po dotarciu wszystkich gości, odśpiewaniu gromkiego „Sto lat” i wypiciu szampana rozpoczęła się prawdziwa biba :) Tańce, hulanki, swawole i inne ekscesy były na porządku dziennym :P Impreza trwała do białego rana, nad czym bardzo ubolewamy, bo czas zleciał nam zdecydowanie za szybko, niektórym nawet jeszcze szybciej :P Wśród wielu znanych przebojów biesiadnych, nasze zawsze wprawne uszy (nawet po 4.30 rano) wychwyciły absolutny hit każdej szanującej się imprezy: „Bania u Cygana”. Na koniec odśpiewaliśmy jeden ze znanych kawałków dość popularnego ostatnimi czasy zespołu, którego nazwy, przez szacunek dla czytelników nie wymienię. Niemniej ich piosenka, w zaistniałych %k%liczn%ściach oraz mistrzowskim wykonaniu biesiadników, zyskała całkowicie inny charakter ;)

Jak już wspomniałem, wszystko co dobre, szybko się kończy. Przed piątą rano ruszyliśmy w drogę powrotną. Z pieśnią na ustach, z kapeluszami na głowach i radością w sercach (pięknie zabrzmiało, prawda?) przemierzaliśmy kręte uliczki Wiórka, budząc przy okazji wszystkich mieszkańców :P Na przystanku autobusowym, będącym jednocześnie oknem na świat dla wielu Wiórkowiczów (tak to się odmienia?) Odśpiewaliśmy po raz kolejny „Sto Lat” ze wszystkimi dodatkowymi zwrotkami ;) Po pożegnaniu, zapakowaliśmy się do autobusu (znów cały należał do „bibowiczów”) i ruszyliśmy w kierunku dworca przy Fashionowej. Należy pamiętać, że był to niedzielny poranek, całe miasto jeszcze spało. Na szczęście (ile my tego szczęścia mamy) udało się nam załapać na tramwaje „widmo” wyjeżdżające dopiero z zajezdni. Wszyscy cało dotarliśmy do domów i prędzej czy później położyliśmy się spać.

Impreza była świetna! Większość z nas w poniedziałek, już w miarę normalnym stanie stawiła się w szkole, chociaż samej organizatorki próżno było tam szukać :) Wspomnienia owej nocy na pewno na długo pozostaną nam w pamięci :P Raz jeszcze, z tego miejsca, dziękujemy za zaproszenie.


Mimo iż od opisanej „bani” minął zaledwie tydzień, to nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nadal nie kombinowali kogo tutaj wyswatać, żeby zyskać kolejną okazję do tak wspaniałego biesiadowania :)

Brak komentarzy: