Fenomen ćmy barowej polega na tym, że na każdą imprezę wychodzi jedynie z pięciozłotówką w kieszeni, a wraca po dwóch dniach, totalnie narąbana i zazwyczaj ma jeszcze 3zł reszty. Zapytacie pewnie, jak to możliwe? Wszystko za sprawą wymiany handlowo-usługowej, która towarzyszy człowiekowi od tysiącleci, Sedno tego zjawiska postaram się wyjaśnić na przykładzie mojej koleżanki Ady.
Typowa ćma barowa fot. Archiwum
Adusia jest typową barową lafiryndą. W każdy piątkowy wieczór, bawi się przy kradzionych bitach w najlepszych klubach powiatu. Zwykle tuż po wejściu robi tak zwany research. Poszukuje wtedy panów potencjalnie zainteresowanych jej towarzystwem. Wiek nie gra roli, a bariera językowa nie istnieje. Liczy się jedynie grubość… portfela. Za dobrego drina Adusia jest w stanie pokazać podstawy tańca erotycznego, a za dwie mikstury wyskokowe chętnie umili chwile spędzone przy pisuarze. Czy Ada jest dziwką? Otóż NIE! Ada nie przyjmuje ani gotówki, ani kart bankomatowych. Jedyną walutą są procenty alkoholu. Wielokrotnie pytałem ją, czy to jej sposób na życie. Zawsze odpowiada, że nie samą wódką człowiek żyje, w co patrząc na nią, trudno było uwierzyć. Dodaje również, że to tylko zabawa i nigdy nie poszłaby do łóżka z przypadkowym kolesiem za kasę, bo ma swoją godność. Piątkowy melanż Adusi kończy się zazwyczaj w okolicach niedzielnego południa. Później kilka ciężkich dni pracy w warzywniaku, by przeżyć kolejny niepamiętny weekendowy melanż. Niepamiętny, bo zazwyczaj z urwanym filmem, rozdartymi pończochami i wyłamanymi tipsami…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz