Wczorajsze awaryjne lądowanie Boeinga 767 na warszawskim Okęciu skłoniło mnie do refleksji związanych z moim pierwszym lotem. Miał on miejsce stosunkowo niedawno. Z przymrużeniem oka stwierdzam, że zawsze kiedy gdzieś jadę, coś się dzieje…
Również miałam okazje lecieć Boeingiem. Co prawda było on nieco mniejszy niż 767, a mój lot teoretycznie krótszy, to doliczając do czasu spędzonego na pokładzie, dodatkowy czas oczekiwania na lotniskach, cała podróż nie trwała wcale tak krótko. Obydwa loty, zarówno tam i z powrotem były opóźnione. Jednak miało to i swoje zalety. Lecąc do celu mej podroży, miałam okazje dokładnie, kilka razy przyjrzeć się miastu z perspektywy powietrznej, kiedy to samolot zrobił kilka okrążeń, zanim mógł wylądować. Lot odbywałam w godzinach nocnych dlatego też miasto, a właściwie jego iluminacja, wywarło na mnie niezwykle spektakularne wrażenie. Wracając z powrotem do kraju, gdy tylko przekroczyłam próg lotniska dotarła do mnie wiadomość o opóźnieniu. Przy takiej ilości odlotów, gdzie w większości wszystko odbywało się zgodnie z planem, akurat mój lot z góry był „wyjątkowy”. Jednak jak już wcześniej, wspomniałam i z powodu tego opóźnieniu dało się odnieść pewne korzyści. Tym razem mogłam ze spokojem zwiedzić (prawie)wszystkie zakamarki naprawdę sporego lotniska. Był też czas na rundkę po sklepach, niczym w galerii handlowej, z przerwa na kawę oczywiście.
Wspomniana powyżej strefa wolnocłowa pełna jest bowiem atrakcji wszelakiego rodzaju. Począwszy od sklepów przeróżnej branży, kawiarni, restauracji i innych przybytków, stworzonych dla umilenia pasażerom czasu oczekiwania na lot, na punktach widokowych i specjalnych miejscach, w których to można z zadumą wpatrywać się w ekran z informacjami o odlotach, opóźnieniach i innych nieprzewidzianych okolicznościach, skończywszy. Atrakcyjne ceny w strefie wolnocłowej to kwestia dyskusyjna. Są produkty na których pewnie i można zaoszczędzić, jednak np. ceny polskich alkoholi w takowej strefie na polskim lotnisku, wyższe niż w normalnych sklepie jakoś nie zachęcają do zakupu.
Same loty nie były niestety w zupełności komfortowe. Trzęsło niczym w autobusie jadącym po polskiej drodze. Wrażenia jak windzie również były kilkakrotnie odczuwalne. Dodatkowo miałam okazję dwukrotnie, podczas właściwej fazy lotu, przećwiczyć szybkie reagowanie na komunikaty nakazu zapinania pasów. Na szczęście jednak obyło się bez awaryjnego lądowania. Gdy samolot wylądował można było uczestniczyć w tradycyjnym polskim rytuale dziękczynnego oklaskiwania. Co ciekawe, głośniej było podczas lądowania na obcej ziemi, niż na ojczystej.
Na pochwałę zasługuje zawsze uśmiechnięta i pomocna obsługa. Poza koniecznymi komunikatami, z wielkim wdziękiem polecali zakup kuponów konkursowych, czy udział w akcjach charytatywnych. Ogólnie rzecz biorąc, moja podróż zakończyła się szczęśliwie. Nie obyło się jednak bez drobnych odstępstw od normy. Na szczęście nie aż tak aż tak zapierających dech w piersiach jak wczorajsze awaryjne lądowanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz